13 sierpnia
Poznaniak Wojciech Rosik jest w trasie. Zaczął w Bieszczadach.
Zamierza pokonać cały odcinek graniczny
w polskich górach. O przebiegu wyprawy pisze w korespondencji
13 sierpnia to pierwszy dzień na wyprawie, w którym leje
od rana do wieczora. A wyjść musieliśmy, by dotrzeć na zaplanowany nocleg
pod Śnieżnikiem. Na dobry początek kilka kilometrów asfaltem w kierunku Stronia
Śląskiego. Tu zaczyna się żółty szlak prowadzący do schroniska. Dolny odcinek
szlaku jest bardzo rozkopany i rozjechany przez samochody. W tych warunkach
łatwo go zgubić. To i nam się przytrafiło. Napotkany kierowca cężarówki kieruje
nas na drogę prowadzącą do Kletna. Oczywiście asfaltową. I, o dziwo, cieszymy
się z tego. To lepsze od wędrowania w deszczu przez ścieżki leśne , które
aktualnie są potokami.
Po drodze mała przerwa w knajpce. Można się trochę ogrzać i zjeść ciepłe
dania. A stąd już niedaleko do Jaskini Niedźwiedziej. To kolejna zmiana
w planie wyprawy. Jaskinia jest przecudna. Odkryta w 1966 r. podczas prac
w kamieniołomie marmurów. Duże bogactwo form naciekowych niespotykane w takiej
ilości w żadnej z polskich jaskiń. System monitorowania umożliwia utrzymanie
w jaskinii odpowiednich temperatur i wilgotności powietrza. Temu też służy
zamykanie jaskinii dla turystów w poniedziałki i czwartki. Jaskinia jest
nieczynna w listopadzie i grudniu. Wnętrze nie jest ciągle oświetlone i zapewne
dlatego nacieki zachowują swoją świeżość. Przestrzega się też zakazu fotografowania
w jaskinii. Trudno się do niej dostać przygodnym turystom. Właściwie obsługiwane
są tylko grupy zorganizowane. Jeżeli ktoś wypadnia z harmonogramu dnia, wchodzą
indywidualni turyści. Nasza grupa czekała 1,5 godz. Chwała więc tym, którzy
nie meldują się na czas.
Po wyjściu z jaskinii czeka nas jeszcze godzina podejścia do schroniska.
A że nadal intensywnie pada, dlatego jesteśmy zmuszeni do ekwilibrystycznych
popisów na czymś, co niedawno zwało się ścieżką turystyczną. Woda płynie
całą szerokością byłej ścieżki. Po dojściu do schroniska wraz z Tomkiem podejmujemy
decyzję, że po złożeniu plecaków ruszamy na szczyt. Nie mamy gwarancji, że
pogoda będzie lepsza, a czy będziemy mokli jeszcze przez kilkadziesiąt minut
jest naprawdę nieistotne. Idziemy 32 minuty.
Dzisiaj kąpiel, małe pranie, rozwieszanie mokrych ciuchów w suszarni i obiad.
Przy kominku schnie mokry plecak i buty. Takiego deszczu nie wytrzymują nawet
najlepsze ciuchy i buty.
WOJCIECH ROSIK