Przejście przez góry wzdłuż południowej granicy Polski

Jeśli się powiedzie, wyprawa będzie jednym z najważniejszych wydarzeń turystycznych i wyczynowych w Polsce roku 2002.

Wojciech Rosik - pracownik Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu przejdzie z grupą polskich turystów i studentów całą południową górską linię graniczną.
Będą na to mieli dwa miesiące!
Łącznie blisko 800 km!

MENU
Strona główna

Trasa

Wojciech Rosik


Konto dla osób chcących wesprzeć projekt:
Bank Zachodni WBK S.A.
77 1090 1362 0000 0000 3601 7903
sub-konto: 249 30 609
z dopiskiem GÓRY 2002.
Patronat medialny:
Gazeta Wyborcza
Aktualizacja: 18 sierpnia 2002

18 sierpnia

Poznaniak Wojciech Rosik jest w trasie. Zaczął w Bieszczadach. Zamierza pokonać cały odcinek graniczny w polskich górach. O przebiegu wyprawy pisze w korespondencji


18 sierpnia zapowiada się niezwykle atrakcyjnie (super pogoda, dobrana trójka włóczęgów, ciekawe obiekty na zaplanowanej trasie). Nasz cel - Szczeliniec Wielki (919 m), najwyższa na kontynencie góra zbudowana z niesfałdowanego piaskowca, pocięta licznymi szczelinami. Góry, których nie ozdabiają na powierzchni skały, są mniej atrakcyjne dla oka. I tu nie pomogą zaklęcia typu, że jesienią lasy są tak śliczne, a wiosną kobierce łąk zakwitają milionami barw. Świat tworzony przez zaklęte w różnych układach minerały stanowi przeciwwagę dla poziomych pięter roślinności, trzyma ten cały układ w harmonijnej równowadze estetycznej.

W pewnym miejscu natrafiamy na wmurowaną w skałę tablicę. To tu 17 sierpnia 1997 r. wydarzyła się tragedia. Zamordowano tutaj dwójkę studentów.

Przejście przez labirynt Szczelińca Wielkiego to niebywałe przeżycie. Oryginalne turnie skalne, wysokie ściany, ciasne przejścia (niekiedy trzeba iść na czworaka, oczywiście plecak przodem). Zdjęcie plecaka w takiej chwili jest przykrą sprawą, ponieważ jestem z nim bardzo "zżyty". Tworzymy jedną, nierozerwalną całość.

Nocleg mamy zagwarantowany w Radkowie, a ponieważ podano nam niekompletny adres tego obiektu, dlatego w pewnej chwili stajemy zdezorientowani przed białym budynkiem należącym do WROFABU. Nam natomiast podano nazwę WROZAMET. Moja męska intuicja podpowiedziała wtedy "idź do kierownika i pogadaj z nim". I dobrze się stało, to była ta chałupa. Zostajemy ulokowani w...izolatkach. Takiej treści tabliczki są przyczepione na drzwiach naszych pokoi. Wynika to stąd, że jest to ośrodek kolonijno - wczasowy, stąd wymóg konieczny istnienia takich miejsc jak i sąsiadującego z izolatkami gabinetu lekarskiego.

WOJCIECH ROSIK