Z Tatr na asfalt
Poznaniak Wojciech Rosik jest w trasie. Zaczął w Bieszczadach.
Zamierza pokonać cały odcinek graniczny
w polskich górach. O przebiegu wyprawy pisze w korespondencji
Kolejne dni spędzam w "moich" Tatrach. Schronisko nad
Morskim Okiem przyciąga mrowie ludzi. Tabuny turystów (do 4 tys. osób dziennie)
opuszczają to urocze miejsce ok. godz. 17-18. Później budynek opanowują ci,
którzy tutaj nocują. W schronisku spędzamy trzy noce. Tak się szczęśliwie
składa podczas tej wyprawy, że dni odpoczynku (a takim był 20 lipca) "okraszone"
są wredną pogodą. Teraz też leje jak z cebra.
Jako szef zespołu zrezygnowałem z wyznaczania dyżurów kuchennych. Nie ma
już podziału na tych, którzy przygotowują posiłki i na tych, którzy zmywają.
Prędko jednak okazuje się, że niektórzy nie dorośli do takiego traktowania.
Wydaje im się, że jak wstaną rano z łóżka to kierownik postara się o czajnik,
posmaruje i obłoży chleb i zaprosi wszystkich do żarcia. Może to moja wina,
a może brak turystycznego otrzaskania moich wyprawowych partnerów... Tak
było do chwili pojawienia się studentów z UAM. Przeszliśmy więc na wyżywienie
schroniskowe.
Oprócz wejścia na Rysy mamy jeszcze dwa etapy w Tatrach: 1. Morskie Oko -
Przełęcz Szpiglasowa - Przełęcz Zawrat - "Murowaniec"; 2. "Murowaniec" -
Kasprowy Wierch - Czerwone Wierchy - "Ornak".
Pierwszy z nich robimy w miarę dobrej pogodzie. To jest radosna przeprawa,
w trakcie której prawie przez cały czas towarzyszą nam gwizdy świstaków.
W trakcie zejścia z przełęczy Zawrat jestem świadkiem przedziwnych sytuacji.
Polski przewodnik wiąże liną turystkę z Anglii w chwili dojścia do spiętrzenia
skalnego. Dziewczyna ma naprawdę dosyć wspinania. Drży, ale pocieszana przez
wszystkich mozolnie pnie się w górę. Kilkadziesiąt metrów niżej trójka Polaków
(dwóch chłopców i dziewczyna) dochodzą do łańcuchów. Dziewczyna prawie płacze
i mówi, że wyżej nie chce iść. Jeden z chłopców nalega, aby wspięła się wyżej.
Przechodząc obok nich mówię, żeby nic na siłę nie robili. Proponuję, że mogę
sprowadzić dziewczynę do schroniska "Murowaniec", a oni niech szybko wskoczą
na przełęcz. To działa. Jeden z chłopaków podejmuje decyzję - zawracają.
Mam nadzieję, że dziewczyny nie spotkały z tego powodu żadne przykrości. 22
lipca zaczął się wielkim deszczem - to idealna pora na mój komplet przeciwdeszczowy.
Moi współpartnerzy boją się deszczu, bo zamiast o godz. 6 wygrzebują się
z łóżek dopiero o godz. 8. Nawet nie składają pościeli (muszę szybko zrobić
to za nich). Zwracam im uwagę, żeby w przyszłości tak nie robili.
Mimo tego, dzień był dla mnie bardzo miły. Przypominam sobie, że 22 lipca
siedem lat temu wszedłem na Matterhorn (4478 m n.p.m.), najpiękniejszy szczyt,
na którym do tej pory byłem. Leje deszcz, wieje porywisty zimny wiatr, widoczność
ograniczona do 10-30 m. Chłopcy pędzą szybko do przodu, ja idę na końcu z
Ewą, która nie najlepiej radzi sobie na tatrzańskich, skalistych szlakach.
Na szczycie Krzesanicy (2123 m) sprawdzam temperaturę powietrza - jest 5,8
stopnia.
Kolejne dwa dni (23 i 24 lipca) to w zasadzie asfaltowy etap wyprawy. Z "Ornaku"
poprzez Kiry (po drodze spotkanie z pierwszymi na trasie znajomymi - Wiesią
i Krzysztofem Pacholczykami z Poznania) i Chochołów (wieś starych góralskich
chat) do Czarnego Dunajca. Nocleg znajdujemy, mimo braku rezerwacji, w pensjonacie
w Kamieńcu Górnym.
Następny dzień rozpoczynam od samotnej ok. 25-kilometrowej wędrówki asfaltem
od Czarnego Dunajca do Lipnicy Małej, gdzie zaczyna się właściwy szlak na
Babią Górę (satmtąd na szczyt jeszcze ok. 6,5 godz. drogi). Asfalt to nie
najlepszy grunt dla moich stóp. Zaczyna boleć mnie szczególnie prawa noga.
W Lipnicy Małej spotykam tubylca z rowerem. Wyraźnie chce się ze mną spotkać.
Zadaje kilka szybkich pytań: skąd jestem? jakiego jestem wyznania? co mam
do powiedzenia na temat polityki aktualnego rządu? Wspomina coś o Churchillu
i Stalinie. Na koniec mówi o trzech facetach z plecakami, którzy tędy
szli jakieś pół godziny temu. Podaje mi rękę i życzy szczęśliwej drogi. Ruszam
na szlak, który okazuje się fatalnie oznakowany. Tracę wiele czasu i energii
na odnalezienie właściwej drogi. A daleko przede mną majaczy wielki masyw
Babiej Góry.
WOJCIECH ROSIK